9 lis 2012

#12 - Mroczna materia... nudy!

W pierwszej kolejności widziałem Złoty kompas. Film wzbudził, a i owszem, moje zainteresowanie, chociaż w tendencyjny sposób starano się w nim ośmieszyć(?), wykpić(?), zniszczyć(?), pokazać kłamstwo ?) Kościoła - może ogólniej chrześcijaństwa. Sama koncepcja ludzi i ich dajmonów, magicznego pyłu i wędrówki między światami wydała się jednak na tyle interesująca, że postanowiłem sięgnąć po pierwowzór literacki. Mroczne materie to trylogia - kolejne części: Złoty kompas, Magiczny nóż oraz Bursztynowa luneta.
"Mroczne materie to najsłynniejsza, obok Władcy Pierścieni, trylogia fantastyczna XX wieku, zawierająca odniesienia do Raju utraconego Miltona, Odysei Homera i poezji Wiliama Blake’a. Akcja trzech tomów rozgrywa się w kilku światach równoległych. Nie ma tu Boga, ani Stwórcy, jest tylko Autorytet, pierwszy anioł skondensowany z tajemniczego, wirującego w powietrzu Pyłu, czyli uświadomionej materii. Przez te miejsca wędruje para bohaterów – Lyra, „nowa Ewa”, która wdaje się w walkę z Kościołem zła, by uwolnić ludzkość od trwającego od wieków zniewolenia, oraz jej towarzysz Will chłopiec z ziemskiej Anglii, posiadacz magicznego noża. Wielką misję obalenia Królestwa Niebieskiego i zastąpienia go republiką, starają się udaremnić agenci religii, dla których zabicie Lyry to zadanie święte. "
Taki opis fabuły znajdziemy na okładce. Czy rzeczywiście Mroczne materie są drugie po Władcy Pierścieni? Uważam, że nawet nie znajdują się w pierwszej 10. Chociaż jest to moja subiektywna opinia.

Przyznaję szczerze, iż pierwszych dwóch tomów nie czytałem. Pierwszego nie chciałem, gdyż oglądałem film, drugiego nie zdobyłem. Do rąk wpadł akurat trzeci... Przemęczyłem go - dokładnie takich słów mogę użyć. Z powieści wyrzuciłbym całe rozdziały.
Oczywiście czytałem polskie tłumaczenie - nie znam oryginału. Niemniej stwierdzenie "I tak dalej..." w dużym stopniu psuje mój odbiór treści (chociaż sam używam, ale w mowie!).

Mam wrażenie i raczej nie mylę się, iż trylogia Pullmana została stworzona do walki z Kościołem. Lyra - nowa Ewa, kolejne kuszenie, Magisterium, Kościół - słownictwo na potęgę używane w powieści, odnosi czytelnika do jednej rzeczywistości, a mianowicie do chrześcijaństwa. Ekranizacja Złotego kompasu doskonale w ten trend się wpasowała. Próba ośmieszenia Kościoła, jakakolwiek dewaluacja chrześcijaństwa w wydaniu Pullmana, urasta jednak do rangi groteski. Autor miał "jakiś" pomysł, ale sam koncept przerósł pisarza. Dla mnie kwestia nie została rozwiązana... Metatron został zepchnięty w otchłań, niejasne są okoliczności pokonania Autorytetu. Pullman nie tworzy nowego mitu o stworzeniu świata, człowieka, nie tłumaczy zjawisk. Od powieści o charakterze polemicznym z pewną, ściśle określoną doktryną, ideą, światopoglądem, oczekiwałbym właśnie nowego spojrzenia na świat. Ewentualnie zaprezentowanie zgrabnej syntezy naukowych doniesień obalających chrześcijaństwo, zamkniętych w fantastycznym świecie. Do tego jeszcze wartka akcja, ciekawa fabuła, wyraziste postaci... - tego w Mrocznych materiach nie znalazłem.

Nie polecam! Szkoda czasu.

16 lip 2012

#11 - Maja Lidia Kossakowska "Siewca wiatru" - inne spojrzenie na świat aniołów.

Aż nie mogę uwierzyć, że nie wspomniałem nic o Siewcy wiatru Mai Lidii Kossakowskiej.

O samej autorce wiedziałem tyle, że pisze książki - sam układałem poszczególne tytuły na półkach, kiedy jeszcze pracowałem w "księgarni" (cudzysłów uzasadniony z pewnych powodów, ale o tym nie dzisiaj). I tyle! Po Siewcę... sięgnąłem z braku laku, po prostu nie miałem co czytać. Książka leżała na półce długo, następnie przeszedłem przez 30 stron, później znowu półka, aż w końcu... Dałem się ponieść i wszedłem w świat anielskich intryg.

Rzecz dzieje się w niebie. Którym dokładnie nie wiem. Bohaterami są aniołowie różnego szczebla, przynależności chóralnej, funkcji itd. Główną postacią jest Daimon Frey, który ratuje Królestwo przed armią  Cienia, jednak czyni to w sposób niegodny - kradnie Bogu klucz do różnych wymiarów. Zostaje za to ukarany i zgładzony, jednak Bóg wskrzesza go i czyni Jego wybranym. Ma m.in. możliwość burzenia światów...

Streścić wszystkich intryg, jakie mają miejsce w niebie, nie potrafię. Nawet nie byłbym w stanie. Kossakowska bowiem pokazuje nam anielski świat, jako miejsce bardzo... ludzkie. Owe intrygi, układy polityczne, egoizm, żądza władzy, lekkie obyczaje, ale również dobro, chęć służby, piękno, honor - wszystko to jest tam obecne, jako i na ziemskim padole. Aniołowie oddają się "cielesnym" uciechą, "zakochują"... A do tego wszystkiego... Bóg odchodzi! Zarządcy niebieskiej krainy, czyli Archaniołowie, próbują utrzymać tę wiadomość w tajemnicy przed wszystkimi. W dodatku Cień powraca.... Reszta w książce.

Świat Siewcy...

Kossakowska odchodzi od powszechnego rozumienia świata aniołów. To w tej książce jest najlepsze. Zderzam się bowiem z własnym wyobrażeniem nieba, z wyobrażeniem przekazanym mi przez Kościół i całkowicie subiektywną kreacją. Ktoś powie, że to obrazoburcze, że tak nie można... Nie zgadzam się! Pewne elementy posłużyły za kanwę do stworzenia całkiem niezłej fabuły. Nastąpiła psychologizacja aniołów. Suma sumarum otrzymały one wolną wolą, podobnie jak ludzie.

Nie można tej książki czytać przez pryzmat wiary, chociaż można coś z niej wyciągnąć dla jej umocnienia. Choćby to zestawienie człowiek-anioł - co Bóg dał nam, ludziom, a czego nie dał aniołom?

W końcu, podoba mi się samo budowanie intryg, politykierstwo. Jak autorka sama się w tym nie pogubiła? Nie wiem i mogę tylko się domyślać. Kolejna sprawa to styl - momentami śmiałem się bardzo głośno. Przecież aniołowie mówią do siebie prostu i zrozumiale, a w dodatku, kiedy są kumplami... potocznie. Pewnych sformułowań nigdy nie włożyłbym w anielskie usta, ale to już problem mojej wyobraźni.

Książka bardzo przypadła mi do gustu. Polecam wszystkim fanom fantasy, chociaż nie tylko... Ludzi wiary przestrzegam - podejdźcie do tej pozycji nie z pozycji wiary!

Pozdrawiam,

Grafika ze strony wydawnictwa http://fabrykaslow.com.pl/ksiazki.php?id=49#searchkk

#10 - "Wyrzutki" Flanagana całkiem, całkiem

O Zwiadowcach pisałem nie raz. Seria raczej dla młodszego czytelnika, jednak jeśli jakiś starszy chciałby przeczytać coś lżejszego, gorąco polecam. 10 tomów niezwykłej przygody Willa i jego towarzyszy skutecznie i przyjemnie zajmie czas.

Co jednak później? Jest jeszcze 11. tom, którego jeszcze nie przeczytałem, lecz z pewnością to tylko kwestia czasu.

John Flanagan, autor wspominanych Zwiadowców, nie zostawił jednak swoich fanów sierotami. "Wyrzutki" to tytuł pierwszego tomu kolejnej serii - Drużyny. Nie miejsce i czas, aby teraz streszczać książkę. Krótko tylko o wrażeniach.

Moim skromnym zdaniem pan Flanagan utrzymał swój poziom. Książkę czytało się dobrze, akcja jest wartka, wciągająca. Można owszem przyczepić się samej kreacji głównego bohatera - ponownie spotykamy się z dzieckiem wychowywanym w niepełnej rodzinie (modny ten motyw ostatnio!), wchodzącym w dorosłość. Wszak Hal, główny bohater, jest młodzieńcem, dorastającym bez ojca, który zginął w czasie jednej z wypraw.

Problemem  Hala jest jego pochodzenie: ojciec był Skandianinem (chyba dobrze odmienione), a matka pochodziła z Arulenu. W Skandii, gdzie rzecz się dzieje, jest z tego powodu nieco wytykany i cały czas musi udowadniać, że coś potrafi. Postury w dodatku jest marnej, ale za to umysł ma nieprzeciętny.

Sam tytuł tomu, Wyrzutki, wskazuje, iż będziemy mieli do czynienia z osobami wytykanymi. I to z różnych powodów: ktoś nie panuje nad sobą, inna osoba ma problemy ze wzrokiem, jeszcze inna cierpi, gdyż jej ojciec był złodziejem, a bliźniaków nikt nie znosi, gdyż stale się kłócą...

Jednak pomimo budowania fabuły wokół dobrze znanych motywów (sieroctwo, odrzucenie, inność...), Flanaganowi udało się stworzyć oryginalną opowieść o drużynie, która z góry została skazana na przegraną, ale dzięki sile charakteru, pomysłowości i chęci zwycięstwa odniosła sukces. Przynajmniej na początku, gdyż pewność siebie potrafi zgubić najlepszych.

Wyrzutki mogą być naprawdę dobrym przyczynkiem do dyskusji o miejscu w społeczeństwie osób, które w jakiś sposób się od nas różnią, odstają, niekoniecznie z własnego powodu. Życie pisze różne scenariusze - czasami upada się bardzo nisko (przykład Thorna), a sam Hal udowadnia, że pozory lubią mylić.

Gorąco polecam!

Grafiki pochodzą ze strony http://wydawnictwo-jaguar.pl/

10 lip 2012

Lista płac nauczycieli

Wczoraj "Gazeta Wyborcza" opublikowała listę płac nauczycieli. Otwiera ją historyk, który pracuje 1. rok w szkole społecznej, ma 10 godzin (czyli 10/18 etatu, a nie pół, jak podała "GW") i zarabia 1060 zł netto.

Pensje, po analizie danych z listy, są rzeczywiście zróżnicowane. Kultowym (chyba) stanie się matematyk, fizyk, chemik, pracujący 27 godzin w szkole publicznej (gimnazjum), dodatkowo w prywatnym gimnazjum (4 godziny, za które dostaje 1000 zł! - wow!) i jeszcze dorabiający korepetycjami, z czego "wyciąga" ok. 5000 zł.  W sumie: 8500 zł netto. W skład pensji wchodzi jeszcze wysługa - wg zestawienia posiada między 10 a 15 lat pracy.

Zastanawiam się czy te 5 tys. to taki oficjalny dochód. Warto jeszcze nadmienić, iż pan pracuje w Warszawie. Niemniej jest obrotny, widocznie ma czas na tyle korepetycji, niech ma! :)

Ale... Zawsze musi być ale. Dlaczego trzeba dorabiać? Czy rzeczywiście Polski nie stać na to, aby w szkole pracowali najlepsi fachowcy, którzy z zapałem i oddaniem poświęcaliby swój czas dla dobra uczniów, w konsekwencji narodu? Patetycznie zabrzmiało. Wierzę jednak, że się da...

Lista płac nauczycieli, podobnie jak artykuł w "GW", nie wniosła nic do ogólnopolskiej już dyskusji. Podnoszenie pensum, mówienie, że nauczyciel ma pracować 40 godzin tygodniowo w szkole, zniesienie Karty Nauczyciela itd. to populizm - tak reformy się nie robi. Tylko skąd rządzący mają to wiedzieć, skoro ich stosunek do historii jest taki, że tną jej godziny w szkole. Widocznie uznali, że to mniej potrzebny przedmiot, a wniosków z przeszłości wyciągać nie trzeba.

Pozdrawiam,

2 lip 2012

Paweł Huelle w obronie nauczycieli

Pozwalam sobie zacytować tekst pana Pawła Huelle w obronie nauczycieli, który jest adresowany do pana Leszka Balcerowicza.

I swoją drogą - panie Pawle, dziękuję!


Szanowny i Drogi Panie!

Dotknął Pan sedna sprawy - debaty na temat edukacji w naszym kraju. Jeżeli zajmuję głos w tej sprawie - mam do tego co najmniej równe prawo jak Pan - prawie piętnaście lat pracowałem w systemie oświaty - od szkoły podstawowej, poprzez liceum i szkołę zawodową, wreszcie w dwóch szkołach wyższych - Akademii Medycznej w Gdańsku, oraz w Uniwersytecie Gdańskim. 

Bardzo lubiłem mój zawód nauczyciela, spełniałem się w nim - w sensie zarówno ambicjonalnym, jak emocjonalnym. Odszedłem, ponieważ nie mogłem z jednej, uczciwie zapracowanej pensji - utrzymać rosnących kosztów utrzymania rodziny. Musiałem - jak wielu moich kolegów po fachu - bez przerwy dorabiać, by starczyło do pierwszego. Większość z nich dawała korepetycje. Ja miałem to szczęście, że dochody z mojej pracy literackiej - w pewnym okresie - stanowiły główną pozycję budżetu domowego. 

Zapewniam Pana, że nie żyliśmy ani rozrzutnie, ani na kredyt. Nie byliśmy - jak Pan to lubi ujmować - roszczeniowcami. Nie miałem w tym czasie ani własnego samochodu, ani mieszkania. Przy rodzicach: w jednym pokoju o powierzchni niespełna 20 metrów, z żoną i dzieckiem. Prace moich uczniów poprawiałem nocą, w kuchni, gdy wszyscy już w domu spali, także wszelkie obowiązkowe sprawozdania - których z roku na rok przybywało - pisałem w tejże kuchni, nieraz do świtu. Moje powieści i opowiadania były w tym czasie dodatkiem do tej pracy - też nocnym, powiedzmy - hobbystycznym. 

Tak, miałem w ramach etatu owych osławionych osiemnaście godzin w tygodniu. Ale - czy Pan zdaje sobie sprawę, że do tych osiemnastu godzin dydaktycznych - dochodziło co najmniej drugie tyle - na poprawianie klasówek i wypracowań. Na spotkania z rodzicami. Na pisanie obowiązkowych projektów lekcji. Popołudniowe rady pedagogiczne. Pracę ze szkolnym psychologiem - w sprawie tak zwanych trudnych uczniów. Tej pracy nikt nigdy nie wliczał do etatu: była oczywistością w szkolnej przestrzeni, ale każdy mógł - jak Pan obecnie - powiedzieć, że nauczyciel za mało pracuje na swoje wynagrodzenie. 

To oburzające: Was, ekonomistów, nikt nigdy nie rozlicza ze skutków waszych mylnych prognoz, z milionowych dopłat do banków, z zaprzepaszczonych funduszy, z nieudanych inwestycji. Jesteście właściwie jak szlachta w dawnej - pierwszej Rzeczypospolitej - ponad prawem. Stanowicie elitę. Dobrze - stanowcie, - ale dlaczego Pan - jako przedstawiciel tej elity - uparł się akurat krytykować nauczycieli? 

Mój pradziadek Tadeusz Fiedler był profesorem Politechniki Lwowskiej. I dwukrotnie obranym rektorem tej uczelni. Jego pobory - jeszcze w czasach CK Austrii - starczyły w zupełności na w miarę średnie, zamożne życie. Nie musiał brać tak zwanych fuch, zleceń. Jeśli dokonywał jakichś ekspertyz - np. dla przemysłu naftowego - to dlatego, że się tym interesował, że zależało mu na rozwoju przemysłu krajowego, bo się na tym znał. Nauczyciel w Drugiej Rzeczypospolitej - czy to w szkole podstawowej, czy w średniej (nie mówiąc o wyższej) zarabiał tyle, że mógł ze swojej pensji utrzymać czteroosobową rodzinę z jednej pensji.

Dziś obowiązuje inny model wymuszony przez rzeczywistość ekonomiczną. Etat nauczyciela to - rzecz jasna - podstawa, - ale trzeba mieć jeszcze dwa, trzy miejsca - żeby dorobić. W związku z czym mamy taką sytuację, jak na wielu polskich uczelniach: Etat podstawowy to kotwica, reszta to suma rozmaitych zleceń, dodatkowych prac, drugich i trzecich etatów. 

Czy uważa Pan to za słuszne? Dobre dla polskiej nauki? Edukacji? Szkolnictwa? Ile - Pańskim zdaniem - powinien zarabiać nauczyciel szkoły średniej, żeby całkowicie oddał się swojej pracy i żeby - nie musiał być domokrążcą korepetycji? I żeby jego prestiż - tak jest - prestiż - bo nauczyciel państwowy powinien mieć prestiż - nie był spostponowany? 

Mam do Pana ogromny szacunek - jak wiele milionów Polaków - którzy przeszli swoje Morze Czerwone dzięki Pana bardzo odważnym reformom i - na tym skorzystali. Ale jeśli chce Pan prywatyzować oświatę publiczną - trzeba powiedzieć - nie. Najlepsze, doskonałe osiągnięcia tej strefy zawsze wiązały się z przestrzenią publiczną. Począwszy od Szymona Konarskiego, czy Szkoły Rycerskiej. Skończywszy na najznakomitszych szkołach publicznych II Rzeczypospolitej. 

Oboje moi rodzice - z bardzo różnych rodzin - rozpoczęli edukację w przedwojennej Polsce - przerwaną wojną i okupacją. To, czego zdążyli się nauczyć przed wojną, starczyło im na wiele lat powojennych. Ale właśnie dlatego: nauczyciele byli zaufanymi mężami państwa polskiego, byli na bardzo wysokim poziomie, nikt - tak jak Pan teraz - nie wymawiał im - drobnych w istocie przywilejów. Nikt - tak jak Pan teraz nie podważał ich kompetencji i nie usiłował wyciągać z ich kieszeni pieniędzy, które godnie zarabiali. Czemu uwziął się Pan na nauczycieli? 

Czy zdaje Pan sobie sprawę, że przeciętna polska nauczycielka - bardzo ciężko pracująca, po wielu latach pracy, staży, szkoleń - dostaje na rękę maksymalnie dwa tysiące czterysta złotych? I nie jest Panu za to wstyd? Bo mnie - jest wstyd. Wstyd za państwo polskie, które nie potrafiło do tej pory skutecznie postawić na edukację. Ile otrzymuje - byle idiota -poseł? Taki - bierny, mierny, ale wierny? Niech Pan to zważy w swoim sumieniu, doprawdy, niech Pan to rozważy sprawiedliwie - niczym Sokrates, a potem dopiero niech Pan się zabiera za reformę stanu nauczycielskiego. 

I jeszcze jedno: obecny niż demograficzny powoduje redukcję etatów w szkołach. Zawsze uważałem, że im mniejsza klasa, im mniej uczniów - tym lepsze efekty nauczania. To jest podstawa procesu nauczania - indywidualne kontakty z uczniem, możliwość osobistego kontaktu, korekt, pracy indywidualnej. Ale państwo polskie tego nie rozumie. Skoro jest mniej uczniów komasuje ich w dużych zespołach, zwalnia "zbędnych" nauczycieli, zmniejsza sumę wydawaną na jednego ucznia. No bo można zaoszczędzić. Czemu nie? Dlaczego - Szanowny Panie Leszku - nie możemy oszczędzać w innych dziedzinach? Jest tyle możliwości! 

Pan, jako wybitny ekonomista mógłby zaproponować sporą, realną listę. Ale uwziął się pan na nauczycieli. Tego - jako były - wieloletni - pracujący za grosze nauczyciel - nigdy Panu nie wybaczę. Nie bije się słabszych. Nie wypada. Naprawdę - nie wypada. 

Paweł Huelle, pisarz. Były wieloletni nauczyciel, wiceprezes PEN Clubu

Więcej... http://wyborcza.pl/1,75515,11941642,Pawel_Huelle_do_Balcerowicza__Uwzial_sie_pan_na_nauczycieli_.html#ixzz1zTy2DO1J

16 maj 2012

Coverowy zawrót głowy (Somebody That I Used To Know) 1

"Somebody That I Used To Know", piosenka zespołu Gotye, szturmem zyskała sobie sympatię wielu osób na całym świecie. Powiem szczerze, mimo jej smutnej treści, dałem się uwieść temu utworowi. Jak mało któremu!

Doszedłem do wniosku, że sukces piosenki winno mierzyć się ilością coverów, które powstają. Zresztą samo STIUTK zyskało rozgłos właśnie dzięki przeróbce. Postanowiłem zacząć zbierać te covery w jednym miejscu. Będę dodawał tylko te, które mnie osobiście przypadły do gustu... :) W komentarzach można umieszczać linki... Może akurat coś i mnie się spodoba. ;)

Wykonanie chóru



Acapella - wersja kryzysowa



Glee

15 maj 2012

#9 - Co siedzi w głowie autorów fantasy? Rzecz o "Panu Lodowego Ogrodu"

Co siedzi w głowie autorów powieści fantasy? Jakie połączenia neuronowe muszą gościć w ich głowa, że potrafią stworzyć tak skonstruowane światy, w których dochodzi do niewyobrażalnych zdarzeń? Jakim sposobem kreują oni swoje postaci, iż wydają się do bólu rzeczywiste?

Dręczą i męczą mnie te pytania, tym bardziej, że raz po raz w mej prostej i mało skomplikowanej główce pojawia się marzenie, aby być jednym z nich, jednym z autorów powieści fantasy. Raczej nie dorównam Tolkienowi, Sapkowskiemu, Grzędowiczowi czy Pilipiukowi. Pierwszy to dla mnie guru - po prostu nieosiągalny stan mojej twórczej reinkarnacji. Pozostali prezentują zbyt wysokim poziom, żebym nawet mógł pomyśleć, aby stanąć w jednym szeregu z nimi. Zresztą - to pociesza - różnica wiekowa mierzy sobie co najmniej kilkadziesiąt lat, więc wszystko przede mną. Dziś są marzenia, pierwsze próby pisane "do laptopa" i skrzętnie ukrywane przed oczyma kogokolwiek... Być może, być może, kiedyś i moja gwiazda zabłyśnie...

Ad rem. 
Właśnie kończę trzeci tom Pana Lodowego Ogrodu. Autor - Jarosław Grzędowicz, osobom w temacie raczej nie trzeba przedstawiać. 

Fabuła - ciekawa. Choć przeczytawszy pierwszych może 30 stron, książka powędrowała z powrotem na półkę, żeby odczekać swoje i wrócić do niej, kiedy już skończyło się Oko Jelenia. Lubię takie miłe rozczarowania. Początek mnie nużył. Bardzo... Jednak, kiedy już przebiłem się przez "wstęp", w mojej wyobraźni zaczęły chyba pracować odpowiednie trybiki i wszedłem w świat Vuko i Filara - ludzi, których nie tylko dzieli kosmiczna odległość. Są z innych bajek - jeden to spec od zadań specjalnych, drugi - następca cesarza, cesarstwa, które zostało właśnie podbite... Linie ich życia w końcu się zazębiają, rzekłbym, są skazani na siebie. Chyba najważniejsze - pierwszy to Ziemianin, Filar - mieszkaniec planety Midgaard. Tak, tak... Jesteśmy w kosmosie i to, że pisałem o "kosmicznej" odległości nie jest nadużyciem. 

Czynnikiem, który przeważył, iż PLO zaskarbił sobie moją sympatię jest ciekawość. Pan Grzędowicz, w moim odczuciu, w sposób misterny zbudował napięcie, bazując na tym, iż fabuła jest dwutorowa. Vuko - Filar - Vuko - Filar - Vuko - Filar, aż w końcu Vuko i Filar... Między czasie dużo, bardzo dużo, powiedziałbym, nadfantastycznych zdarzeń, postaci...

Magda, autorka http://ksiazkawmiescie.blogspot.com, celnie zauważa: Czytelnika już od pierwszego tomu dosłownie skręca ciekawość, jak połączą się te dwa wątki. Zdradzę tylko tyle, że w wyjątkowo przewrotny sposób. (http://ksiazkawmiescie.blogspot.com/2012/04/pan-lodowego-ogrodu-tom-iii-jarosaw.html).

http://kipme.pl
Co jest na tak...
Podziwiam pana Grzędowicza za sposób prowadzenia narracji. Raz pierwszoosobowa, a zaraz wchodzimy w głowę jednego z dwójki bohaterów, aby być świadkami wszelkiego typu rozterek natury moralnej, światopoglądowej, żywieniowej i innych, na seksualnych skończywszy. Oko Jelenia wyszło później, stąd może  nasuwa mi się pewne skojarzenia do narracji, jaką obrał pan Pilipiuk (chociaż u mnie idzie to w drugą stroną, gdyż Oko... czytałem wcześniej). Zresztą w posłowie pisał pan Pilipiuk, że PLO zmusił go do naniesienia pewnych poprawek. 

Narracja to jedno... Nawiązując jednak do tytułu tego wpisu. Nie wiem, co siedzi w głowie pana Grzędowicza, ale jest to coś naprawdę niesamowitego. W sumie tyle w tym temacie mógłbym napisać. Cały pomysł z Czyniącymi, bardzo dobre wymieszaniem realności z fantastycznością wydarzeń "drugiego świata", kreacja intrygi i poczynań Pramatki oraz van Dykena, aż w końcu prowadzenia całości przez trzy tomy "na dwa fronty". W rezultacie można powyjmować co drugi rozdział i wydać osobno - rzecz jasna do pewnego momentu. 

Odpowiedź na pytanie z tytułu tego wpisu znalazłem na blogu Magdy.  Nie wiem, co bierze Grzędowicz, ale poproszę to samo. 
Ja również... ;) 

I podobnie jak autorka Książki w mieście pytam: kiedy, perkele, będzie ten czwarty tom?

7 mar 2012

Andrzej Pilipiuk - książki, które same się czytają

Zdjęcie z oficjalnej strony A. Pilipiuka 
Na początku był "Dzień wskrzeszenia". W końcu sięgnąłem po sześć tomów "Oka Jelenia" i się nie zawiodłem.

Historia, podobnie, jak w przypadku "Dnia wskrzeszenia", szyta nieco grubymi nićmi. Przynajmniej przyczyna do rozpoczęcia narracji. Ot, w atmosferę ziemską wchodzi antymateria, która po prostu doprowadzi do zagłady ludzkości (prawie!). Główny bohater i miejscami narrator, Marek - nauczyciel informatyki, idzie spokojnie do domu. W sumie idzie bez celu. Po drodze ratuje z opresji Staszka, licealistę, który został napadnięty - ludzie w ogóle dostali małpiego rozumu, gdyż w obliczu zagłady gwałcą, zabijają, kradną itd. Panowie postanawiają razem doczekać końca świata, a kiedy ten ma już nastąpić, na ich oczach znika Biblioteka Narodowa. Pojawia się w dodatku kosmita, który obiecuje ratunek, jeśli ci zgodzą się być jego niewolnikami.

Cóż robić? Zgadzają się i tym samym zostają przeniesieni do XVI wieku, kiedy w Norwegii zaczyna panować luteranizm, a Hanza chyli się ku upadkowi... W to wszystko wskakują goście z XXI wieku. Reszty fabuły nie zdradzę. Trzeba koniecznie przeczytać.

Jakie jest "Oko Jelenia"? Z pewnością poszczególne tomy nie są równe. Pierwszy pochłonąłem, podobnie czwarty i szósty. Jeden przemęczyłem, ale nie pamiętam już który. Prawdopodobnie trzeci - miałem niemałą chęć odłożenia książki na półkę... Jednak nie mogłem! Akcja jest tak wciągająca, że mimo zniechęcenia, momentów nawet nudnych, musiałem, tak, musiałem, czytać dalej. Nagłe zwroty wydarzeń, co krok pojawiające się nowe okoliczności i sytuacje, w których znaleźli się bohaterowie, nowe postaci... - to wszystko składa się na niezwykły charakter "Oka Jelenia". Ta książka ma bowiem swój charakterek i nieustannie potrafi zaskoczyć czytelnika.

Grafika stąd.
W końcu dobrnąłem do końca, niestety! Jak dla mnie "Oko Jelenie", o ile nie straciłoby na wartości, mogłoby trwać w nieskończoność. Sam finał przygody pana Marka jest niebanalny i zaskakujący.

Chapeau bas dla pana Andrzeja Pilipiuka! Tym większy szacunek i uznanie zagościł we mnie po lekturze "Posłowia" (27 stron!), którego nie warto omijać. Autor pokrótce opisuje w nim, jak rodziło się "Oko Jelenia", skąd czerpał pomysły, czym się inspirował. 

Szczerze przyznaję, że pochłaniałem każde słowo powieści i opowieści o powstaniu. Podobnie było, kiedy jako nastolatek czytałem "Hobbita...", a później "Władcę Pierścieni" - pozycje mojej młodości, ubóstwiane przeze mnie do dziś. 

Polecam, naprawdę polecam "Oko Jelenia". Blisko 2,5 tys. stron, ale to i tak za mało. Czuję niedosyt! To najlepsze, co mogło mnie spotkać.

[Aktualizacja: Ukazał się siódmy tom. Już dawno przeczytany!]

23 lut 2012

"Ojczysty - Dodaj do ulubionych"

http://www.facebook.com/jezykojczysty?sk=wall
21 lutego był obchodzony Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego (muszę się jeszcze wiele nauczyć, gdyż nie wiedziałem w ogóle, że takie święto istnieje - dowiedziałem się stąd: http://filolozka.brood.pl/miedzynarodowy-dzien-jezyka-ojczystego-i-ciekawa-kampania/).

Podobnie jak Filolożka, również i ja wspomnę o ciekawej kampanii społecznej "Ojczysty - dodaj do ulubionych" (pod wpisem dwa filmy reklamowe - polecam!).

Ochrona języka ojczystego
W wielu krajach obowiązują ustawy traktujące o ochronie rodzimych języków, a w niektórych (np. Austria lub Niemcy) takie zapisy są w konstytucjach. W Polsce obowiązuje "Ustawa z dnia 7 października o języku polskim" (krótkie jej streszczenie na wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ustawa_o_j%C4%99zyku_polskim).  Na jej mocy powołano Radę Języka Polskiego, której zadanie to wydawanie opinii i doradzania w kwestiach używania naszego języka (strona RJP: http://www.rjp.pan.pl/index.php).

Czy to w ogóle działa?
Moim zdaniem - nie! Wystarczy przejść się po głównych ulicach polskich miast (np. Kraków), by spostrzec, że brak tam restauracji, gdyż są same "restaurant", pamiątek również nie kupimy, bo tu tylko "souvenirs". Podobnie rzecz się ma z kantorem (choć to słówko z łaciny) - spotkamy częściej "exchange". Natomiast w centrach handlowych już nie ma wyprzedaży tylko "sale".

Popatrzmy w telewizor... Obok "You can dance" mamy "Must by the music", a obecnie promowany jest nowy program Polsatu "Go to dance". Szczytem hipokryzji był dla mnie program "Voice of Poland"... Całe szczęście, że oszczędzono nam "The stars dance on ice" albo "Dance with Stars". "Mam talent" obroniono ;).
Pewnych zapożyczeń nie unikniemy, jednak to, co można przetłumaczyć, tłumaczmy na nasze. Jeden z filmików, które zamieszczam w tym wpisie, mówi o kadrach, a nie o jakimś tam "HR". Niby to tylko nazwa...

2 lut 2012

PP, czyli ppt odchodzi na boczny tor... :)

PP = prezentacja Prezi
ppt = rozszerzenie Power Pointa

Już dawno poznałem to narzędzie, ale zawsze brakowało czasu na "pobawienie" się nim. Z okazji ferii znalazł się czas i trochę chęci. Poniżej prezentuję swoje dokonanie - nie jest to szczyt możliwości tego programu, niemniej pierwsze koty za płoty.
Gorąco polecam! ;)


1 lut 2012

Wisława Szymborska (1923-2012)

Fot. Damian Klamka/East News (z serwisu TVN 24)
Serwisy informacyjne właśnie podały wiadomość, iż w godzinach wieczornych zmarła Wisława Szymborska. Myślę, że nie trzeba zbytnio przedstawiać kim była...

Ocenę jej twórczości literackiej należy zostawić przyszłym pokoleniom. Z tego, co "ktoś, gdzieś powiedział" o pani Szymborskiej, pamiętam, że jej poezję trudno zrozumieć współczesnym, a odkryją ją właśnie ci, którzy dopiero się narodzą.

Przez wielu uwielbiana, przez niektórych wręcz przeciwnie. Jednak o tym nie dzisiaj, nie teraz...

Niewątpliwie odszedł artysta wielki, odszedł literat wysokiej klasy, odeszła niebanalna kobieta!

R.I.P. Amen.

Dodane kilka minut po publikacji:


Nagrobek

Tu leży staroświecka jak przecinek 
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek 
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup 
nie należał do żadnej z literackich grup. 
Ale też nic lepszego nie ma na mogile 
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy. 
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy 
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.

Wisława Szymborska

19 sty 2012

#8 - "Zwiadowcy" po raz 10... I prawie po raz ostatni.

http://zwiadowcy.wydawnictwo-jaguar.pl/books10.html
Dokładnie to dzisiaj, około godziny pierwszej w nocy, skończyłem czytać 10. część "Zwiadowców Cesarz Nihon-Ja".

Tym razem przebywamy setki kilometrów, aby uczestniczyć w wojnie domowej tytułowego państwa Nihon-Ja.  Zamieszanie zostaje wywołane przez Arisakę - jednego z możnych owego cesarstwa, który pod nieobecność władcy zaczyna rozpowiadać plotki, jakoby cesarz miał uciec z kraju. Sam buntownik postanawia go zgładzić, dzięki czemu będzie mógł zasiąść na tronie. Pech chce, że u Shigeru przebywa Horace, którego honor nie pozwala opuścić cesarza w obliczu zagrożenia... Jak to się stało, że Halt i Will znaleźli się w tym dalekim kraju? Dlaczego nie warto zaczepiać Skandian na szerokim morzu? Również dlaczego prawdopodobnie Allys i Evanlyn nigdy nie będą miały kotów? Co wspólnego ma motyl z czarnym niedźwiedziem oraz Halto-sanem? Odpowiedzi uzyskacie podczas lektury. ;)

Niekończąca się opowieść
Część 10. jest zdecydowanie najdłuższą ze wszystkich. Niemniej sam nie powiedziałbym, że najlepszą. Oczywiście, że o gustach się nie dyskutuje. Podobnie, jak w przypadku Harry'ego P., każdy z czytelników ma tę jedną z części, którą lubi najbardziej.
"Cesarz Nihon-Ja" trąci mi jednak oczywistościami. Za dużo, jak dla mnie rzecz jasna, było tam niepotrzebnych opisów, za mało dialogów. Wiadomo jakie będzie zakończenie całości... Mniej było błyskotliwych rozmów Halta z Willem, a szkoda również, że wątki dorastającej młodzieży i ich perypetie także w jakiś sposób zostały... Hmmm... zmarginalizowane.

Narzekam i narzekam. To wszystko zapewne jest spowodowane tym, że nie bardzo jest na co jeszcze czekać. "Zwiadowcy 11" z tego, co wyczytałem to zbiór luźnych opowieści, nie ciąg dalszy. Ja natomiast chciałbym czegoś więcej... Bohaterowie wkraczają w dorosłość - można zmienić styl pisania, zacząć tworzyć tę historię jakby na nowo, już z myślą o starszym czytelniku. Możliwości jest mnóstwo, niech tylko ta seria się nie kończy! Ostatnio pokochałem właśnie serie - ciągnące się, może nie w nieskończoność, ale takie, które trwają. Wiadomo, że wszystko co dobre, szybko się kończy.

Jednak jeszcze jedna uwaga do wspominanego zakończenia. Pan Flanagan w dość sprytny sposób zostawił sobie furtkę, aby móc powieść kontynuować (przynajmniej ja w to wierzę). Nie będę tu zdradzał epilogu (nie będącego epilogiem!!!), ale chciałem przeczytać w tej "Cesarzu Nihon-Ja" rozdział z kategorii "10 lat później...". Autor tego nie robi i jakoś jestem przekonany, że celowo. Po co zamykać sobie drogę do snucia dalej tej historii, jak to w pewien sposób zrobiła Rowling z Potterem? Opowieść można przecież kontynuować... Oby!

Teraz trzeba czekać na kolejną serię. Jak głosi zapowiedź z ostatniej strony: Już w maju nowa seria Johna Flanagana o fascynujących przygodach Hala Mikkelsona i jego skandyjskich przyjaciół. Bratherband. Zatem do maja! :)

PS: Przy okazji można jeszcze dzisiaj głosować na Blog Roku 2011. SMS o treści B00198 na nr 7122 (1,23 zł). Zachęcam ;)

18 sty 2012

19 stycznia 2012 r. - ostatni dzień głosowania

Jutro upływa termin wysyłania SMSów na blogi w konkursie Blog Roku 2011. Jeśli ktoś jeszcze zechciałby wspomóc moje szanse, proszę o głos. :) Szczegóły z prawej strony ekranu. ;) I poniżej! ;)


Pozdrawiam,

12 sty 2012

Rozpoczęło się głosowanie!

Dzisiaj, o godzinie 15:00 ruszyło głosowanie w konkursie Blog Roku 2011. Postanowiłem wystartować w tym przedsięwzięciu. Po prawej stronie znajdziecie treść i numer, pod którym można słać smsy.

Z góry dziękuję za każdy głos! :) Każdy sms jest ważny, dla mnie pięciokrotnie ;)

Czas pracy nauczyciela... - oczywiście, że subiektywnie!

http://th.interia.pl/50,b5c3134da3208478/ucieka_czas.jpg
Z czasem pracy nauczyciela jest tak, że dyrektor nie jest w stanie sprawdzić, ile pracuję. I w drugą stronę: nie jestem w stanie przedstawić dyrektorowi szkoły, ile czasu pracuję. Dlaczego? Uważam, że jest to płynne i zależy od różnych czynników.

W tym roku szkolnym mój etat wynosi 13/18 etatu (0,72). Kalkulatory w dłoń!

0,72*40 h (etat) = 29 h - w takim wymiarze godzin jestem zobowiązany wykonywać swoje obowiązki, jako nauczyciel języka polskiego oraz wychowawca-opiekun (chociaż wychowawstwa nie mam, to jednak sprawują takową funkcję choćby na przerwach, podczas dyżurów).

13*45'=585'=9 h 45' - tyle czasu etatowo spędzam przy tablicy.

Od pewnego czasu, ustawodawca, zobowiązał nauczycieli do "wypracowania" w ciągu roku szkolnego pewnej pól godzin lekcyjnych. Są to tzw. godziny karciane. Dla osób mających cały etat, przypada 76 h. W moim przypadku ilość tychże godzin wynosi 55 h. Pracę zaplanowałem sobie tak, iż raz w tygodniu mam zajęcia wyrównawcze, a co dwa tygodnie kółko recytatorskie. Średnio wychodzi na tydzień (liczymy: 45'+45'/2=67'=1 h 7'- wynik zaokrągliłem w dół).

Czas tygodniowy, który spędzam przy tablicy wynosi zatem 10 h 52'.

Pozostało zatem do wypracowania jeszcze 18 h 08'.

Dyżury na przerwach: w tym roku wymiar moich dyżurów wynosi 1 h 05' (pozostało 17 h 03'). Do tego należy doliczyć dyżur dla rodziców, który pełnimy raz w miesiącu: 60' (16 h 03').

Zostało 16 h 03'. To jest właśnie ten czas, który nazywam płynnym. Sprawdzam zeszyty, poprawiam sprawdziany, wypracowania (to jest bardzo czasochłonne!!!), kartkówki, testy, zadania domowe itd. W czasie przerw, kiedy nie pełnię dyżurów, nie zamykam się na 7 spustów. Jestem w szkole - akurat coś skseruję, a to uczeń przyjdzie o coś zapytać, a to trzeba zadzwonić w sprawie wyjścia do teatru, konkursu itp. Do tego wszystkiego dodajmy wywiadówki (owszem, nie mam wychowawstwa, ale w czasie wywiadówek, podczas ich trwania, jestem do dyspozycji rodziców), spotkania z rodzicami poza miesięcznym dyżurem, bo i takie się zdarzają. Jeszcze przygotowywanie różnego typu i maści "imprez" okolicznościowych (czyt. apeli, ale bardzo nie lubię tego słowa).

Na koniec zostawiam punkt, który nosi nazwę "przygotowanie do lekcji". Piszę o tym na końcu, ponieważ jest to (chyba!) jeden z większych punktów zapalnych. Nauczyciel również przygotowuje się do lekcji. Oczywiście, z biegiem lat człowiek nabiera doświadczenia. Jednak mimo to, aby nie popaść w rutynę, myśli, kombinuje, rozważa, co by tu zrobić, aby lekcja był ciekawsza, jak tu zachęcić uczniów do przeczytania tego lub tamtego.

Czy te wszystkie czynności zamykają się w owych 16 h 03'. Teoretycznie tak! Odnosząc się do słów, które napisałem w 1. akapicie, ja nie jestem w stanie udowodnić dyrektorowi (ani nikomu innemu), że przepracowałem te 16 godzin, a nikt inny (w tym też dyrektor) nie jest w stanie udowodnić mi, że tego nie zrobiłem.

Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu media poinformowały, że zakończył się pierwszy etap badań czasu pracy nauczycieli. Jednocześnie ZNP zasygnalizował, iż owo badanie nie zostało przeprowadzono rzetelnie.

Linki:
http://wyborcza.pl/1,75478,10931008,Jak_pracuja_nauczyciele___minuta_po_minucie.html
http://biznes.onet.pl/broniarz-badania-nie-wykaza-rzeczywistego-czasu-pr,18553,4989015,1,news-detal

Cała sprawa z czasem pracy belfrów;) "wybuchła" przy okazji raportu OECD, z którego wynikało, że w Polsce nauczyciele nie pracują zbyt długo w porównaniu z ich kolegami z innych krajów UE i USA. Ponownie napiszę, że przemilczano całkowicie różnic w zarobkach ;) (swoje zdanie wyraziłem tu: http://e-polonista.blogspot.com/2011/09/totalny-sprzeciw-artyku-w-dzienniku-gp.html).

Dlatego też postanowiłem policzyć, ileż to zajmuje mi czasu moja pracy... :D Wyniki? Proszę samemu ocenić, a ja wracam do sprawozdania i konspektów.

7 sty 2012

Tolkien nie dostał Nobla przez narrację "Władcy pierścieni"

http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/01482/Tolkien_1482719c.jpg
Właśnie dzięki wiadomości o przyczynie nieprzyznania Literackiej Nagrody Nobla dla J. R. R. Tolkiena, trafiłem na serwis booklips.pl. Jednak jako wielbiciel twórczości oksfordzkiego profesora, uznałem, że winien mu jestem osobny wpis.

Jak donoszą źródła, w 1961 roku komitet, który zajmował się sprawą, doszedł do wniosku, iż narracja "Władcy pierścieni" nie była najwyższej jakości (cyt. za booklips.pl).
Samego Tolkiena do Nobla nominował Lewis, jego przyjaciel. Szybko jednak odrzucono tą propozycję z krótkim acz dość cierpkim komentarzem Andersa Österlinga, najważniejszego wówczas krytyka literackiego w komitecie, mówiącym, że trylogia „Władca Pierścieni” w żaden sposób nie dorównuje najwyższej jakości opowieści. (dokładne angielskie sformułowanie: “has not in any way measured up to storytelling of the highest quality”(cyt. za booklips.pl). Odkrycia dokonał szwedzki reporter Andreas Ekström.

Obrady komitetu są tajne. Dopiero po upływie pół wieku Szwedzka Akademia upublicznia je - głównie notatki, w tym listy nazwisk.

Zatem każdego roku można spodziewać się podobnych "ciekawostek". Ile razy Tolkien znalazł się na liście kandydatów? Czas pokaże. Podobnie rzecz się ma w przypadku polskich pisarzy. Ale o tym będziemy wiedzieli dopiero za co najmniej 30 lat.

Źródło:
Tu po szwedzku - nic nie zrozumiałem: http://www.sydsvenskan.se/kultur-och-nojen/article1597798/Nu-avslojas-det-Greene-tvaa-pa-listan-1961.html
1. http://booklips.pl/newsy/tolkien-nie-dostal-nobla-za-kiepska-proze/
2. http://www.rmf24.pl/kultura/news-tolkien-mial-szanse-na-nobla-komisja-stwierdzila-ze-nie,nId,425621
3. http://ksiazki.polter.pl/Czemu-Tolkien-nie-dostal-nagrody-Nobla-w54084
4. http://www.guardian.co.uk/books/2012/jan/05/jrr-tolkien-nobel-prize (eng.)

Bookclips.pl - ciekawy serwis o książkach

Dzisiaj, jak to bywa kiedy mowa o Internecie, w sposób przypadkowy odkryłem serwis booklips.pl.

Ubolewam, że tytuł jest w języku angielskim, ale trudno (dlaczego nad tym ubolewam wyjaśnię, być może, w innym poście).

Serwis działa od września 2011 r. Zamieszcza na swoich łamach nowości, zapowiedzi wydarzeń, recenzje, wszystko ze świata książki. Jak można przeczytać w zakładce "O nas": Piszemy o literaturze w nowoczesnej, popkulturowej formule. Bez przesadnego wydumania i polonistycznego zadęcia. I od razu polonistom się musiało dostać... Oj tam, oj tam, polonistyczne zadęcie. ;)

booklips.pl zbudowany jest w przystępny sposób. Wyglądem przypomina serwis informacyjny. Moim zdaniem, stanowi dobre źródło wiedzy na temat literatury i to bez polonistycznego zadęcia.

Pomysł podoba mi się! Życzę sukcesu. :)

PS: I pozdrawiam, a choć jestem polonista, to pozdrowienia są bez polonistycznego zadęcia. ;)

2 sty 2012

VII edycja konkursu na Blog Roku 2011

Mój blog bierze udział w konkursie na Blog Roku 2011, w kategorii: Profesjonalnie.

http://www.blogroku.pl/kategorie/e-polonista-laboratorium-jezyka,gwleh,blog.html - to jest adres do zgłoszenia, które jest na stronie konkursu. Również znajdziecie go w kolumnie, po prawej stronie, na samej górze. ;)

Zdjęcie ekranu przedstawia moją obecność na stronie głównej konkursu. Zapewne chwilową, do czasu zgłoszenie kolejnych dwóch blogów w tej kategorii, ale póki jest, to jest (patrz: Profesjonalne i niżej na zielono). :)